Poznaj Mata

Matblog1

Pamiętasz listę osób, które mogą sobie pozwolić na wcześniejszą emeryturę, wspomnianą we wpisie FIRE na furmance?
Chyba uczciwie będzie się w tym momencie przyznać, że wpisuję się w dwa punkty z tej listy:

  • 20 lat temu otrzymałem niewielki spadek po śmierci babci, który wystarczył na pokrycie 10% wkładu własnego przy zakupie pierwszego mieszkania,
  • pracuję już dosyć długo w sektorze IT.

Więc tak – jestem w czepku urodzony i wyciągnąłem dłuższą słomkę już na starcie. Nie będę zaprzeczał. Teraz, zbliżając się do pięćdziesiątki, jestem dosyć spokojny o swoją sytuację finansową. Chociaż prawie na pewno będę musiał pracować do 65. roku życia, to pozostałe 20–30 lat życia spędzę we względnym dostatku. Ale nie uprzedzajmy faktów…

Pewnie zabrzmi to dziwnie, ale jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa dotyczy… planowania kariery zawodowej. Pewnego pogodnego popołudnia wróciłem z przedszkola do domu i z dumą oświadczyłem rodzicom, że zostanę dyrektorem. Na pytanie zaskoczonej mamy, skąd taki pomysł, wyjaśniłem, że koleżanka opowiadała, jak jej tata – dyrektor – siedzi cały dzień w gabinecie, pije kawę i nic nie robi. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że oto zakiełkowała myśl, która będzie rosła we mnie przez całe życie: praca służy jedynie zarabianiu pieniędzy, a sztuką jest robić to jak najmniejszym wysiłkiem.

Dosyć szybko wytłumaczono mi, że dyrektorzy muszą jednak, przynajmniej w teorii, ciężko pracować. Wkrótce wpadłem na kolejny mało oryginalny pomysł – zostanę rencistą (wtedy jeszcze nie rozumiałem różnicy między rentą a emeryturą).
Włodarski z serialu Czterdziestolatek dosyć dokładnie oddaje moje pragnienia z tamtego okresu w scenie: Kim chcę być, jak dorosnę.

Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że oboje moi rodzice pracowali jako nauczyciele. Ich 2,5 miesiąca płatnego urlopu w roku i emerytura w wieku 50 lat dały mi dosyć zakłamany obraz kariery zawodowej.

W międzyczasie skończył się PRL i nadszedł kapitalizm ze wszystkimi pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami. Po przeczytaniu poprzednich akapitów chyba nikt nie ma złudzeń, że nie byłem szczególnie predestynowany do rozpoczynającego się wyścigu szczurów. Z perspektywy czasu uznaję to za błogosławieństwo, ale wtedy byłem przerażony nie na żarty.
Na szczęście moi rodzice, wzorem wielu innych, postanowili zacisnąć pasa i zaoszczędzili wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wysłać mnie na studia do „dużego miasta”. Studia, w ich mniemaniu, miały zapewnić mi przewagę konkurencyjną na nowym rynku pracy. Dla mnie był to głównie okres imprezowania i budowania sieci kontaktów.

Gdzieś w połowie studiów nastąpiły dwie ważne zmiany w moim myśleniu. Po pierwsze, uwierzyłem, że po skończeniu studiów czeka mnie świetlana kariera z grubą wypłatą. Po drugie, uświadomiłem sobie, że nie ma czegoś takiego jak „darmowy lunch” – bez ciężkiej pracy niewiele się w życiu osiągnie (zwłaszcza jeśli nie ma się ani talentu, ani znajomości). O ile pierwszy pogląd został dosyć szybko zweryfikowany przez pęknięcie tzw. bańki internetowej, o tyle wpojona w tamtym okresie solidność dobrze mi służy aż do dzisiaj.

Moja pierwsza praca była na stanowisku sprzedawcy w sklepie. Wszyscy sprzedawcy tam mieli tytuł magistra. Takie były realia – wtedy to nas nawet bawiło. Nie wiem, czy nadal tak jest. Mam nadzieję, że nie i że obecnie można już zostać sprzedawcą bez kończenia pięcioletnich studiów.

Dawne pragnienie, żeby zarobić, ale się nie narobić, nadal pozostawało żywe. Na szczęście miałem już dosyć oleju w głowie, żeby wiedzieć, że z pustego to i Salomon nie naleje. Potrzebowałem planu na kolejne 20 lat, dużo szczęścia i odrobiny determinacji, żeby go zrealizować.

Wybór branży IT był dosyć oczywisty. Co dwa lata zmieniałem pracodawcę, u każdego ucząc się, ile tylko można było. Za każdym razem dostawałem podwyżkę, ale nie to było najważniejsze. Liczyła się inwestycja w przyszłość. W końcu, po kilku takich zmianach, udało mi się znaleźć pracę za granicą. Z 50 euro w kieszeni wsiadłem w autobus i wyjechałem „na Zachód”. Kto był, ten wie, że trawa jest zawsze bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma. Po paru latach wróciłem do Polski, ale co się nauczyłem, to moje.

Być może mój opis wygląda na prostą jazdę z punktu A do punktu B, ale możecie mi wierzyć – to była wyboista droga, pełna przeprowadzek i zaczynania od zera w nowym miejscu.

A po co w ogóle wypisuję tutaj swój przydługi życiorys? Chyba po to, żeby uwypuklić kilka filarów, którymi kieruję się w życiu i którymi chcę się z Tobą podzielić:

  • dobrze jest mieć plan na lata,
  • jeszcze lepiej być wytrwałym w jego realizacji,
  • a przy tym wszystkim nie można zapominać, że „człowiek plany robi, a Pan Bóg się z nich śmieje”.

Dzisiaj wiem, że wczesna emerytura jest bardzo ciężka do osiągnięcia (ale nie niemożliwa). Po drodze popełniłem sporo błędów. Ale co tam – niczego nie żałuję, bo i po co?

Jeśli chciałbyś poczytać o tych błędach i dowiedzieć się więcej o oszczędzaniu i inwestowaniu, zajrzyj do naszej serii o FIRE.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *